Chór Polonia – Tallin, Estonia

Obecność Polaków w Estonii trwa nieprzerwanie od XVII wieku.

Z historią mogą się Państwo zapoznać na stronie Związku Polaków w Estonii „Polonia”.

 Szefową Związku jest pani Halina Krystyna Kisłacz.

Polonia jest raczej rozproszona i jej działania, również te kulturalne mają najczęściej charakter lokalny. Od 2003 roku działa portal www.eesti.pl, na którym zamieszczane są w języku polskim aktualne informacje dotyczące Estonii.

Chór i inne zespoły artystyczne starają się zdobywać środki na prowadzenie swojej działalności. W jednym z wywiadów pani Krystyna Kisłacz powiedziała: „…rozwój ZPE „Polonia” nie byłby możliwy bez wsparcia Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, bez Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, bez naszego kościoła katolickiego i pomocy Ambasady RP w Tallinie. To dzięki ich pomocy możliwe są wszelkie imprezy, zakup książek czy sprzętu nagłośnieniowego dla zespołu. Poza tym sami kombinujemy, szukamy sponsorów, rozpisujemy projekty grantowe. Staramy się samodzielnie radzić sobie z drobniejszymi wydatkami – z własnej kieszeni wykładamy pieniądze na szycie strojów ludowych, kostiumów na Jasełka czy drobne poczęstunki”.

Cały wywiad można przeczytać pod linkiem.

Polonia w całej Estonii szacowana jest na około 8000 osób, w Tallinie na około 2000.

Jest mała w porównaniu z innymi krajami i dlatego jest im trudniej prowadzić działalność kulturalną, edukacyjną i pomocową.

Zanim usłyszymy jak śpiewają warto dowiedzieć się więcej o Estonii i jej Polonii.

Rozdzieliła nas historia. Śladami Polaków w Estonii

Od wschodu Rosja, od południa Łotwa, a od północy Finlandia. Estonia – kraina Kaleva, mitycznego władcy Estów. Przez niektórych złośliwie nazywana sypialnią Helsinek. Na obszarze nieco większym od Wielkopolski żyje niespełna 1,5 miliona ludzi. Tereny przez stulecia nie miały ściśle określonych granic dzięki ekspansji Niemiec, Rosji, Danii, Szwecji, a nawet i Polski. Ciągłe najazdy oraz przekazywanie sobie ziem z rąk do rąk doprowadziły do ukształtowania się społeczeństwa wielokulturowego, tworząc społeczny „kogel mogel”. Nie powinno więc dziwić przybysza zróżnicowanie architektoniczne miast, ani mieszanka języków słyszanych na ulicach. Wszak mieszka tu ponad sto narodowości.

Polonia na Litwie, w Rosji czy dalekiej Ameryce jest dobrze znana, ale kto wie o Polonii w Estonii? Dla Polaków z kraju to niewielkie państwo, które razem z Polską weszło do Unii Europejskiej jest wciąż mało znane. Nawet bogata historia ziem, na których swój ślad pozostawił nie kto inny jak Stefan Batory pozostaje jedynie w podręcznikach historii, a że historia lubi płatać figle, więc różnie się kształtowały koleje losów Polaków…
„Najpierw Związek Radziecki. Potem podział kraju na wschód i resztę. Jakby to powiedzieć – pani Katarzyna Marcinowicz, Polka mieszkająca od 1961 roku w Ahtme szuka słów – po prostu rozdzieliła nas historia…”
Historia Polaków w Estonii sięga XVI wieku i związana jest z Inflantami oraz Uniwersytetem w Dorpacie (obecnie Tartu). Na mocy decyzji Stefana Batorego powołany został do życia ośrodek jezuicki, przekształcony później w kolegium. Polska dominacja nie trwała długo, niemniej wspomnienia pozostały żywe w pamięci Polaków i Estończyków. Stąd też żartobliwe powiedzenie: „my zyskaliśmy Inflanty, wy urodziwe kobiety”.

Na podwalinach starego kolegium w 1802 roku powstał Uniwersytet Dorpacki, założony przez Gustawa II Adolfa. Tartu od razu stało się niekoronowaną stolicą kultury i nauki. Sława uczelni sięgała daleko i przyciągała gości z całej Europy. Również Polaków, którzy prężnie działali na niwie kulturalnej i naukowej. To właśnie tu założyli pierwszą na świecie korporację studencką „Polonia”. Szacuje się, że w Tartu wykształciło się ponad 2,5 tysiąca Polaków. Dziś już po nich pozostały tylko pamięć i zapisy w starych księgach.

W 1930 roku na tartuskim uniwersytecie Ignacy Mościcki otrzymał tytuł doktora honoris causa. Jego wizyta stała się podstawą do założenia Związku Narodowego Polaków w Estonii. Polacy mieszkający w Tallinie oraz Tartu stanowili znakomicie wykształconą grupę ludzi.

Dzięki znajomości estońskiego i polskiego, łatwiej było im funkcjonować w społeczeństwie estońskim. W tym czasie przybyli również pierwsi duszpasterze – o. Feliks Wierciński, który pracował przez kilka lat w Pärnu i Rakvere, a w Tallinie rezydował ks. Wincenty Dejnis. Polskich kapłanów wspomagały Misjonarki Świętej Rodziny, zajmujące się katechezą polskich dzieci.

Chor-polonia-2

Życie polonijne koncentrowało się i nadal koncentruje wokół Kościoła. Bo to, co odróżnia Polaków od reszty ludzi w Estonii to wyznanie. Przez dziesiątki lat katolicyzm utożsamiany był z Polakami. Nie tylko w Estonii, ale i we wszystkich państwach bloku wschodniego. W trzy lata po założeniu Związku powstał pierwszy lektorat języka polskiego prowadzony przez Jana Kaplińskiego, wykładowcę na Uniwersytecie Warszawskim. Jego syn Jaan Kapliński jest obecnie jednym z najwybitniejszych poetów estońskich, oraz tłumaczem literatury; również polskiej.

W międzywojniu stosunki między Polską i Estonią nacechowane były wzajemną przyjaźnią. Nic nie zapowiadało późniejszych wydarzeń, których konsekwencje odczuwalne były przez wszystkich mieszkańców; utratę niepodległości, trwającą bez mała ponad pół wieku.

Oficjalnie, przyczyną wtargnięcia wojsk radzieckich do Estonii była sprawa internowania i ucieczki polskiej łodzi podwodnej ORP „Orzeł”. W nocy z 17 na 18 września 1940 roku, łódź wypłynęła z portu w Tallinie do Wielkiej Brytanii. Rosjanie, oskarżając Estończyków o zmowę z Polakami zajęli Estonię. Rozpoczęły się masowe deportacje i zsyłki na Syberię. W latach 1939-1945 Estonia utraciła 20% mieszkańców!

Tablica upamiętniająca wydarzenia związane z ORP „Orzeł” znajduje się na najsławniejszej tallińskiej ulicy Pikk, tuż przy Bramie Morskiej, będącej jedną z czterech bram wjazdowych do miasta. Każdego roku, 17 września odbywa się spotkanie organizowane przez Ambasadę RP oraz odrodzony w początkach lat 90. Związek Polaków w Estonii.

Lata wojny były najkrwawszym okresem w dziejach Estonii. Polacy podzielili los reszty Estów. Zamknięto Związek Narodowy Polaków, zlikwidowano lektorat polski, a Jana Kaplińskiego zesłano do radzieckiego obozu. Spośród 1500 obywateli polskich pozostała ledwie jedna trzecia. Tych, którym udało się wyjechać do Polski, nie objęła przymusowa rusyfikacja. Pozostali wtapiali się powoli w rosyjskie tło. Los nikogo nie oszczędzał. Potomków Polaków z tamtych lat można dziś policzyć na placach jednej ręki.

Sowietyzacja zakładała wynarodowienie Estończyków. Tuż po wojnie z całego obszaru ZSRR zaczęli napływać masowo emigranci: Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Tatarzy, Finowie i Polacy masowo zasiedlali tereny estońskie. To największa fala ludzi, jaka napłynęła kiedykolwiek do Estonii. Ponieważ żadna z tych nacji nie znała estońskiego, rosyjski stał się językiem dominującym. Siła „wspólnego” języka była ogromna, wskutek czego społeczeństwo podzieliło się. Po jednej stronie barykady osamotnieni Estończycy, po drugiej rosyjskojęzyczna grupa, wewnątrz której również istniały podziały, a jedynym łącznikiem była nienawiść do władzy radzieckiej.

Polacy popłynęli z falą wtapiając się w rosyjskojęzyczny kolektyw. W 1959 roku było ich 2 tysiące, a kilka lat później już ponad trzy. Największa grupa koncentrowała się na terenach Wironii (północno-wschodniej Estonii), gdzie otwierano kopalnie łupków bitumicznych i kwitł przemysł; mniejsza zaś osiedlała się w stolicy i Tartu. W tym samym czasie Rosjan w Estonii było już około 240 tysięcy.

Praca nie była jedynym powodem, dla którego Polacy osiedlali się w Estonii. Zwłaszcza dla tych, którzy mieszkali wcześniej na dawnych ziemiach II Rzeczpospolitej, tj. zachodniej Białorusi, Ukrainie i Litwie. Pomysłowość władz rosyjskich polegała na przypadkowym rozdawaniu pozwoleń na wyjazd do Polski.

„Niby można było wracać do Polski. Wszystkie dokumenty były załatwione żeby wyjechać… i tu się zaczęło. Wszystkich wypuszczają, mnie nie. Mówili, że niby Białoruska jestem. Rodzice zdecydowali się zostać. A ja wyjechałam w do Ahtme, mąż dostał pracę w kopalni” – wspomina Katarzyna Marcinowicz.

Historia pani Katarzyny nie jest wyjątkiem. Do Polski nie udało się przedostać wielu Polakom. Zostać na Białorusi dla młodego człowieka oznaczało biedę i ostre represje. Estonia jawiła się jako ostatnia deska ratunku. Ale wszystko ma swoją cenę. Życie w Wironii oznaczało odcięcie się na całe lata od polskiej kultury, języka oraz religii. Ze strachu przed utratą pracy, wyszydzaniem, nie przyznawano się do polskiego pochodzenia. Dochodziło do paradoksalnych sytuacji, kiedy to w jednym zakładzie pracy, obok siebie siedzieli Polacy, nic o sobie nie wiedząc.
Co było najgorsze?
Brakowało kościoła – twierdzi Julia Vorobiova z Narvy, założycielka żeńskiego chóru – Estończycy nie mieli nic przeciwko, ale Rosjanie…

Choć oficjalnego zakazu w kwestii wyznawania religii nie było, to jednak publiczne przyznawanie się do bycia katolikiem nie spotykało się z życzliwością władz. Nie oznacza to jednak, że w Estonii nie było Kościoła katolickiego. Był w zdominowanym przez Rosjan w Tallinie. Dlatego Polacy ze wschodniej części kraju woleli jednak od czasu do czasu wybrać się do cerkwi, albo do Petersburga – do kościoła katolickiego – by tam w spokoju ochrzcić dzieci.

W miarę upływu czasu w Tallinie przybywało Estończyków i pod koniec lat 80. stanowili już większą część nacji, a i dla Polaków rozpoczął się nowy rozdział. Tallińczykom udało się zachować autonomię językową, więc dla mniejszości zamieszkałych w stolicy, koniecznością stała się więc znajomość estońskiego. Nauka jakiegokolwiek języka ugrofińskiego dla Polaka stanowi nie lada wyzwanie, ale jest to wysiłek, który będzie procentował w przyszłości, ponieważ od tego zależy uzyskanie obywatelstwa, które przyznawane było tylko osobom, urodzonym w Estonii; przed 1940 rokiem.

Dla Estończyków było jasne – z chwilą odzyskania niepodległości, wyrzucamy z pamięci wspomnienia o ZSRR. Do dziś w Tallinie w urzędach publicznych rozmowa po rosyjsku nie jest mile widziana. Poza tym, miasto jako stolica cieszy się większymi przywilejami. Mieści się tu centrum handlu, polityki, jest więcej możliwości, zwłaszcza dla młodych ludzi. Znaczna część młodzieży polskiej wychowanej w niepodległej już Estonii, miała więc ułatwiony start życiowy, zaczynając swoje kształcenie od nauki estońskiego.
Tak, tu można więcej niż tam, gdzie inni Polacy mieszkają – twierdzi Krysia Benewaleńska z Tallina – po prostu więcej można zdziałać. Tu jest bliżej kultura, szkoły.

W latach 80. powiało nadzieją. Trwał wielki kryzys ZSRR. Dla Polaków na całym świecie wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża oznaczało nadzieję na „lepsze” czasy. Świat bacznie obserwował wszystko co działo się w Polsce. Wzrosło zainteresowanie Polakami i ich losem. Odwilż w sferze kulturalnej w Estonii przyniósł 11 września 1988 roku. Estoński Front Narodowy zorganizował „Festiwal Pieśni”, na który przyszło ponad 300 tysięcy ludzi. Wtedy po raz pierwszy zażądano niepodległości. Jednak punktem kulminacyjnym była polityczna manifestacja, zorganizowana przez Fronty Ludowe trzech państw bałtyckich: 600-set kilometrowy łańcuch ludzi, wielu narodowości (w tym Polaków), trzymających się za ręce, wiódł z Tallina do Wilna, wzbudzając ogromne zainteresowanie i podziw. Nie było już wątpliwości, że ZSRR chyli się ku upadkowi.

Polonia estońska wykorzystała ten moment. W lokalnej gazecie ukazała się informacja o spotkaniu Polaków w Tallinie. Zgłosiło się ponad 300 osób i rok później zarejestrowano Towarzystwo Kultury Polskiej „Polonia”.

Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem, od czego zacząć – wspomina pierwszy prezes Jan Łapian – ale dobrze, że nie byłem sam jeden, było nas trochę patriotów. Robiliśmy ankiety, kto jest Polakiem. Potem były spotkania przy kawie, imprezy. Śpiewaliśmy polskie przedwojenne piosenki i jakoś się rozkręciło.

Rok później prezesem została Zofia Woronowicz-Tiits, a w wyniku reorganizacji „Polonia” zmieniła nazwę na Związek Polaków w Estonii, tradycją nawiązujące do Związku Narodowego Polaków z 1930 roku. Dzięki nowej prezes powstały pierwsze kursy estońskiego i polskiego, spotkania upamiętniające polskie i estońskie święta, których celem była integracja z Estonią, przy zachowaniu polskiej identyfikacji. Wydawano miesięcznik „Nasza Polonia”, przekształcony po 2000 roku w „Nasz Czas”. Zofia Woronowicz-Tiits jest do dziś dla Polaków symbolem odrodzenia polskości.

Choć początkowo zakładano, że działania Związku i Kościoła będą odrębne, to czas pokazał, że jednak trudno oderwać się od tego co stanowiło o tożsamości narodowej. Ponadto, księża zacieśniali więzi w macierzą, organizując wyjazdy do Polski i na Białoruś. Młodzież miała wreszcie okazję ujrzeć ojczyznę swoich przodków.

W latach 80. przyjechała grupa polskich konserwatorów zabytków. Dziś przechadzając się średniowiecznymi uliczkami można podziwiać piękną hanzeatycką architekturę -Renesansową Gildię Czarnogłowych, wnętrza Pałacu Orłowa, gotycką Białą Salę w kościele Świętego Olafa – „stawianą na nogi” przez polskich budowniczych. Dla jednego z nich – Kazimierza Mazura, obecnie wiceprezesa Związku Polaków w Estonii – Estonia stała się drugim domem. Estończycy śmieją się, że w Tallinie nie można zrobić zdjęcia, na którym nie byłoby zabytku konserwowanego przez Polaków.

Od momentu odzyskania niepodległości przez Estonię w 1991 roku Związek Polaków przy współpracy z Ambasadą RP, dba o przybliżanie Estończykom Polski. Prócz wspólnego obchodzenia świąt narodowych, organizuje też Dni Polskie, jak te w Laiuse, czy w Valdze, gdzie została odsłonięta tablica pamiątkowa w trzech językach (polskim, estońskim i węgierskim) ufundowana przez Ambasadę RP i Ambasadę Węgier. Treść tablicy nawiązuje do historii i Stefana Batorego. W 2000 roku obchodzono hucznie 70-lecie założenie Związku Polaków w Estonii. Przybyło wielu rodaków, pracowników Ambasady, którzy pomagali w organizacji imprezy, przyjaciół z estońskiego Stowarzyszenia Pro Polonia. Mimo wzlotów i upadków polskość na tallińskiej ziemi odrodziła się.

Niepodległość, demokracja i wolność nie w całej Estonii znaczyła to samo. Dla Wironii przyniosła zamknięcie kopalń i fabryk, wielkie bezrobocie i rodzącą się biedę. Obecnie w północno-wschodniej Estonii żyje 97% ludności rosyjskojęzycznej. Na sennych ulicach nie słychać estońskiego, miasta wyglądają jak wymarłe. Wpływy rosyjskie zostawiły też pamiątkę w bryłowatej architekturze. Miasta – Narva, Kohtla-Jarve, Sillamae, Kivioli i Ahtme – w których żyje najwięcej Polaków, należą do Estonii, ale w niczym nie przypominają pięknego Tallina z czerwonymi basztami na dachach, lecz straszą wielkimi odrapanymi blokowiskami.

Wśród tej biedy żyją Polacy – bez obywatelstwa, znajomości estońskiego, bez szans na lepsze jutro. Młodzież pochodzenia polskiego jest zagubiona i nie widzi dla siebie perspektyw w Estonii. Szansą są wyjazdy stypendialne, ale w chwili, gdy Estonia weszła do Unii Europejskiej, dotacje cofnięto. Ci, którzy wyjeżdżali dzięki pomocy Ambasady RP na studia do Polski, robili wszystko, by nie wrócić do Estonii. Dla pozostałych świat często kończy się na oglądaniu telewizji. Młodzi nie chcą się uczyć estońskiego, choć urodzili się w Estonii.
Bo co tu jest? Tu? – mówi ze łzami w oczach Włodzimierz z Sillamae – tu dla młodych nic nie ma! Uciekać trzeba…

Dla tallińskich Polaków najważniejsza jest przynależność do Związku. Dla „wirońskich” miejscem, bez którego – jak sami twierdzą, by sobie nie poradzili jest Kościół. W kościele p.w. Świętego Józefa w Ahtme rezyduje o. Augustyn. Spotkania przy kawie po mszy, stały się już rytuałem. Gospodyni ojca, pani Teresa piecze pyszne ciasto, rozkłada obrus, a Polacy zasiadają przy stole i rozmawiają po polsku. Ojciec Augustyn udziela lekcji polskiego kilku młodym ludziom, starającym się na wyjazd do Polski na studia.
To cudowny człowiek – wzrusza się Teresa Gryncewicz – Bóg zesłał go nam z nieba, byśmy tu nie zostali sami jak palec.

Zaiste cudowny; wspomaga jak tylko może swoich wiernych, nawet… rozdając jedzenie. Podobnie rzecz się ma w Narvie, gdzie mieszkają Siostry Felicjanki wspomagające najbiedniejszych. Dzięki swojej postawie afirmującej życie, są niezwykle lubiane. Działa też przykościelny chór, założony przez Julię Worobiovą, który w 2000 roku występował na Festiwalu Chórów Polonijnych w Koszalinie. Gdzie jeszcze szukać Polaków? W Sillamae. Jeśli szukać, to tylko u księdza Grzegorza Senkowskiego z kościoła p.w. Św. Wojciecha i Św. Jerzego. Ten młody ksiądz odprawia polskie msze ledwie dla garstki starszych ludzi. Tak, religia scala ludzi, bo daje im nadzieję, że tworzą wspólnotę.

Dziś w Estonii żyje ponad 8 tysięcy osób mających polski rodowód, ale statystycznych Polaków jest niewiele ponad 2 tysiące, ale według pracowników Ambasady RP niecały tysiąc.

Wstęga historii Polaków w Estonii poprzecinana jest wydarzeniami z przeszłości. Rozłąka z bliskimi, ucieczki ze swojej ziemi, samotność na obczyźnie, próby dostosowania się do otaczającej rzeczywistości. Nadzieje, rozterki i obawy. Ale też i radość, że nie jest się samemu i, że Polska pamięta…
Jest nadzieją, że pamięć ludzka jest wielka, bo jak spointował pięknie o. Augustyn: Jedna Polska już jest, drugiej w Estonii nie zbudujemy. Każdy się stara na miarę swoich możliwości. Mając siebie, mamy naprawdę wiele.

Joanna Felicja Bilska